Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Teraz leżał z zamkniętymi oczyma, w najdalszym kącie terasy i nie poruszył się wcale. gdy Faustyna nadeszła.
— Nie pojmuję Milo, — szepnęła do niewolnika — jak mogliście kogoś podobnego wpuścić do domu. Usuńcie go stąd co żywo! — Ujrzała jednak, że niewolnik przed tym nędzarzem pochylił się aż do ziemi i zawołał:
— Cesarzu! nareszcie przychodzę z dobrą nowiną! — poczem zwrócił się ku Faustynie. Nagle stanął jak wryty, nie mogąc słowa przemówić.
Nie miał już przed sobą wspaniałej matrony, o tak silnej postawie, że ją starość czyniła podobną Sybilli. Bezwład starczy ogarnął ją i niewolnik ujrzał pochyloną babuleńkę z wygasłym wzrokiem i trzęsącymi rękoma, które chwytały powietrze.
Zapewne, Faustyna słyszała o tym, jak strasznie cesarz zmieniony, ani chwili jednak nie przestała wyobrażać go sobie silnym mężczyzną jakim był, gdy go ostatni raz widziała. Mówiono także, iż choroba ta latami niszczy człowieka. Tu wystąpiła gwałtownie, po kilku miesiącach cesarz był nie do poznania.
Chwiejnym krokiem zbliżyła się do chorego. Mówić nie mogła, stała milcząc i płakała.
— Przyszłaś wreszcie Faustyno! — rzekł, nie otwierając oczu. Zdawało mi się, żeś nadeszła i płaczesz nade mną. Nie śmiem spojrzeć z obawy, że to może urojenie tylko...
Wtedy usiadła staruszka przy nim. Ułożyła gło-