— Za chwilę się dowiesz, — odrzekła i opowiadała dalej:
— Kiedy już człowiek doszedł do ogniska, spojrzał pasterz na niego. Pasterz ten, był to stary, ponury człowiek, porywczy i twardy dla wszystkich; ujrzawszy obcego, który się zbliżał, ujął swój długi okuty kij, jaki zwykle miał w ręku, pasąc owce i rzucił nim w przybysza. Kij leciał świszcząc prosto w niego, ale zanim go ugodził, uchylił się w bok i pomknął mimo, daleko na pole.
Tu przerwałam babci znowu.
— Babciu, dlaczego kij nie chciał uderzyć tego człowieka
Ale babcia ani myślała mi odpowiadać, tylko dalej ciągnęła opowieść.
— Wtedy przystąpił człowiek do pasterza i przemówił do niego:
„Przyjacielu, poratuj mnie, użycz mi trochę ognia. Niewiasta moja powiła właśnie dzieciątko, muszę ogień rozniecić, aby ją i dziecko ogrzać”.
Pasterz już miał odmówić, ale kiedy się zastanowił, że psy nie uszkodziły tego człowieka, że owce się przed nim nie rozbiegły, a kij powalić go nie chciał, zaląkł się nieco i nie śmiał mu wzbronić tego o co prosił.
„Weź sobie, ile ci trzeba” rzekł do przybysza.
Ale ogień już się dopalał. Nie było w nim polan ani gałęzi, tylko wielki stos zarzewia, a człowiek nie miał z sobą ani rydla ani wiadra, czym by mógł jarzące węgle przenieść.
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/11
Ta strona została skorygowana.