Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Stromą drogę obrzeżały tu z obu stron niskie mury, a na nich leżało lub siedziało mnóstwo żebraków i kalek, wzywających miłosierdzia podróżnych.
Podczas, gdy zwolna postępowali w górę, zbliżyła się jedna z żydowskich kobiet do Faustyny. Patrz — rzekła, wskazując jej żebraka, siedzącego na murze — to jest galilejczyk. Przypominam sobie, żem go widziała między uczniami proroka. On będzie ci mógł powiedzieć, gdzie się znajduje ten, którego szukasz.
Faustyna z Sulpicjuszem podjechali do wskazanego im żebraka. Był to biedny stary człowiek z szpakowatą brodą. Twarz miał ogorzałą od upału słońca i ręce spracowane. Nie domagał się jałmużny, tylko tak był pogrążony w smutnej zadumie, że nawet oczu nie podniósł na przejeżdżających.
Nie zauważył też gdy Sulpicjusz przemówił do niego. Musiano wołać nań kilkakrotnie.
— Przyjacielu, mówiono nam, żeś rodem z Galilei. Powiedz mi, proszę, gdzie mogę zastać proroka z Nazaretu?
Galilejczyk drgnął gwałtownie i zmieszany obejrzał się wokoło. Gdy jednak pojął czego chcą od niego, wpadł w złość i przerażenie. — Czego ty chcesz ode mnie? — zakrzyknął. Czemu mię pytasz o tego człowieka? Ja nic o nim nie wiem. Nic pochodzę wcale z Galilei!