Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Człowiek nie przestawał wołać: Deptajcie moje serce nogami! Niech wielbłądy zgruchocą mi piersi a osły kopytami oczy mi wygniotą!
Ale Faustyna, nie mogąc pominąć nieszczęsnego, zapragnęła namówić go, aby powstał.
Żydowska kobieta, która przedtem przysłużyć się jej chciała, przecisnęła się i teraz do niej.
— Ten człowiek był także jednym z uczni proroka, — rzekła. — Czy życzysz sobie, abym jego o mistrza spytała?
Faustina skinęła głową, a kobieta pochyliła się nad leżącym.
— Coście wy galilejczycy zrobili dziś z waszym prorokiem? — spytała. — Spotykam was rozproszonych po całej drodze, a jego nigdzie niema?
Na to podniósł się człowiek z prochu gościńca na kolana.
— Co za szatan podał ci, żebyś mnie o niego pytała? — zakrzyknął rozpaczliwie. — Wszakże widzisz, że się tarzam w prochu, pragnąc, aby mnie zadeptano. Czy ci tego nie dosyć? Trzeba ci jeszcze pytać mnie, co z nim począłem?
— Nie rozumiem co mi zarzucasz! — rzekła kobieta. — Chciałam się tylko dowiedzieć, gdzie jest twój przyjaciel.
Kiedy powtórzyła pytanie, zerwał się człowiek z ziemi i wtłoczył oba wskazujące palce w uszy swe.