Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Biada ci, że mi nie dasz skonać w spokoju, — krzyknął.
Przepchał się gwałtownie przez tłum zbity przed bramą i poleciał rycząc z rozpaczy, podczas gdy łachmany jego szat powiewały wkoło niego, jak ciemne skrzydła.
— Zdaje mi się, żeśmy się dostali do krainy obłąkańców, — rzekła Faustyna, patrząc jak ten człowiek umykał. Widok uczniów proroka zmartwił ją mocno. Czyż ktoś, kto takich szaleńców miewa pośród uczniów swoich, mógłby cesarzowi pomóc?
Żydowska kobieta także była zasępiona. Z wielką powagą powiedziała do Faustyny:
— Pospieszaj władczyni odszukać tego, którego pragniesz znaleźć. Obawiam się, że musiało mu się coś złego wydarzyć, skoro uczniowie jego odchodzą od zmysłów i nie znoszą, gdy pytać o niego.
Faustyna ze swoim pocztem minęła nareszcie sklepienie bramy i wjechała w wąskie, ciemne uliczki, kędy się roiło od ciżby. Zdawało się niemożliwym przedostać przez miasto. Co chwila musiano się zatrzymywać. Daremnie usiłowali niewolnicy i żołnierze utorować drogę. Ludzie nie ustawali tłoczyć się zbitą niewstrzymaną falą.
— Zaprawdę, — rzekła Faustyna do Sulpicjusza — ulice Rzymu są cichym parkiem w porównaniu do ulic tutejszych.
Sulpicjusz poznał niebawem, że czekają ich