Teraz śmiał się z tego, wspominając, ile zmartwień obaj przebyli i jak małym się musieli zadawalać.
Razu jednego, kiedy im było tak źle, iż myślał już, że nie wytrzyma, zabrał go Pan Jezus i szedł z nim pod górę, nie mówiąc wcale, co by tam mieli do czynienia.
Wyszli za miasto położone u stóp góry, minęli zamki leżące powyżej, wyszli ponad zagrody chłopskie i szałasy pasterskie, zostawiając za sobą ostatnie schronisko skalne drwali.
Zaszli nareszcie tam, gdzie góra była naga, bez drzew i roślinności, a gdzie pustelnik zbudował sobie chatkę, aby w potrzebie mógł poratować wędrownych.
Potem szli przez pola śnieżne, gdzie śpią bobaki, a wreszcie dotarli do dzikich spiętrzonych lodowców, gdzie koziorożec zaledwie dostać się może.
Tam na górze znalazł Pan Jezus ptaszka małego z czerwoną piersią który zmarzły leżał na lodzie. Podniósł gila i schował w zanadrze. I Święty Piotr przypomniał sobie jak to go wówczas zdjęła ciekawość, czy też ten ptaszek będzie stanowił ich obiad.
Szli przez długą przestrzeń śliskich lodowców, a Świętemu Piotrowi zdawało się, że nigdy nie był bliższym śmierci, gdyż śmiertelnie zimny wicher dął i śmiertelnie ciemna mgła ich otuliła, daleko wokół nie było żywego stworzenia, a przecie nie
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/162
Ta strona została przepisana.