Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/167

Ta strona została przepisana.

ważył Święty Potr, a Pan Jezus zrozumiał, że miał jego na myśli.
Głęboko się tedy zasmucił, gdyż widomym było, że Święty Piotr wielką zgryzotą swoją dotknięty, nie wiedział już co mówi. Czekał chwilę czy Święty nie okaże skruchy i sam nie uzna matki swej za niegodną nieba, ale Piotr nie chciał się opamiętać.
Wtedy przyzwał Pan Jezus anioła i rozkazał mu znijść do piekieł i przynieść stamtąd matkę Świętego Piotra.
— Dajże mi popatrzeć, jak ją będzie niósł! — powiedział Piotr. A Pan Jezus wziął go za rękę i wywiódł na brzeg skały, która stromą ścianą spadała w przepaść tak, że odrobinę tylko nachyliwszy się można było zajrzeć stąd prosto w piekło.
Święty Piotr spojrzał, ale nie mógł z początku dopatrzyć nic więcej, jak w ciemnej studni. Czarna czeluść jakby bezdenna ziała pod nim. Pierwszym, co niewyraźnie rozróżnił, były skrzydła anioła, który spuszczał się już w przepaść.
Widział jak bez obawy śpieszył w dół, nieco tylko rozszerzając skrzydła, aby nie spadać zbyt szybko.
Skoro tylko oczy swoje z ciemnością nieco oswoił zaczął powoli coraz więcej szczegółów rozróżniać. Zauważył najpierw, że raj leżał na stożkowatej górze, która miała z boku głęboką rozpadlinę a na dnie tej przepaści znajdowało się piekło.
Widział jak anioł opadał i opadał w dół, dna