Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— No jakże — zagadnął łagodnie Pan Jezus — myślę że to, na coś się dziś napatrzył mogło ci chyba zadowolenie sprawić?
Ale Święty Piotr ani myślał się uspokoić.
— Przyznaję — odparł — że niejeden rok gryzła mnie myśl o Jerozolimie owładniętej przez pogan, ale po tym wszystkim co dziś się tam działo mniemam, że mogło równie dobrze po dawnemu zostać!
Raniero wiedział już do czego błazen zagrywa i że tu mowa o najświeższych wypadkach dnia. Ze zwiększoną uwagą zaczęli tedy wszyscy śledzić tok opowiadania.
— Skoro Święty Piotr wyrzekł te słowa — ciągnął trefniś, rzuciwszy chytre spojrzenie ku rycerzom — przegiął się przez krawędź wieży, wskazując palcem w dół. Patrzyli obaj z Panem Jezusem ku miastu leżącemu na skalnej samotnej wyżynie.
— Czy widzisz te stosy trupów? — tę krew spływającą po bruku, tych nagich nędzarzy w podziemiach więziennych? Słyszysz ich jęki? Czujesz woń dymu i zgliszczów?
Pan Jezus milczał jak gdyby się z odpowiedzią ociągał, a Święty podjął dalej swoje biadanie. Przyznał, że nieraz uczuwał gniew przeciw owemu miastu ale nigdy nie życzył mu tak srogiego spustoszenia. Wtedy wreszcie spróbował mu przedstawić Pan Jezus:
— Nie możesz przecie zaprzeczyć męstwa temu