Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/186

Ta strona została przepisana.

rycerstwu, ani dzielności z jaką ci bojownicy chrześcijańscy życie swoje narażali.
Głośne oklaski i okrzyki zadowolenia przerwały na na chwilę gawędę trefnisia. Po chwili rozpoczął znowu:
— Nie przerywajcie mi, proszę... Nie wiem sam gdzie przestałem... Aha! mam już, chciałem powiedzieć właśnie, że Święty Piotr otarł sobie oczy, które mu łzy zmąciły, przesłaniając przestrzeń daleką:
— Nigdy nie byłbym przypuścił, że takie z nich bestie dzikie — mówił — toż dzień cały od świtu zabijali tylko i łupili. Nie pojmuję wręcz, jak warto ci było krzyż cierpieć dla pozyskania takich jak oni wyznawców!
Rycerze połknęli gładko żarcik i śmiali się tylko z jego zuchwalstwa.
— Śmiałek jesteś mój chłopcze — rzekł Raniero — gadajże nareszcie o co ci chodzi!
— Wreszcie — mówił trefniś dalej — wyrzekł Pan Jezus słów kilka, z których Święty Piotr odgadł właściwą przyczynę jego radości. Pytał świętego Piotra, czy nie ćmi mu się tylko w oczach, czy też istotnie jeden z rycerzy ma obok siebie świecę płonącą!
Na te słowa drgnął Raniero. Teraz dopiero porwała go złość i wyciągnął rękę po ciężką konew, aby nią rzucić w twarz błazna, ale raz jeszcze powściągnął się, chcąc odczekać, czy zakończy