cie. Czuł, że najrozsądniej byłoby wrócić, gdy przedsięwzięcie okazało się od razu niewykonalnym prawie, porwała go jednak tak gwałtowna chęć postawienia na swoim, że postanowił wytrwać.
Jechał więc dalej przez puste żółte wzgórza.
Po chwili, gdy mijał pasterza pasącego kozy, widząc że pasie je na gołej ziemi, spytał:
— Co to za kozy co się ziemią żywią?
Pasterz ten doznał może krzywdy od krzyżowców, musieli zabrać mu trzodę, bo ujrzawszy samotnego rycerza rzucił się na niego usiłując rozbić mu kijem świecę płonącą. Raniero ubezwładniony świecą wcale się nie bronił. Cofnął świecę ku sobie i ją tylko osłaniał. Pasterz machnął jeszcze kilka razy kosturem, po czym zaprzestał i wpatrzył się zdumiony. Spostrzegł, że płaszcz pielgrzyma zajął się od płomienia a on go nie gasi, strzegąc jedynie świecy zagrożonej.
Pasterz się zawstydził. Długo szedł potem za wędrowcem, a w miejscu, gdzie między przepaściami bardzo niebezpieczna ścieżka wiodła, poszedł i przeprowadził mu konia.
Raniero uśmiechnął się ubawiony myślą, że pasterz uważa go z pewnością za wielce świętobliwego człowieka, który jakąś pokutę w Ziemi Świętej odprawia.
Nad wieczorem spotykał już więcej ludzi po drodze.
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/195
Ta strona została przepisana.