Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

wom anielskim, zabierał się cesarz właśnie do nowej ofiary. Mył ręce, oczyścił ołtarz i kazał sobie podać drugiego gołębia. Pomimo jednak, że teraz wszystkich sił dobył, aby gołębia utrzymać, wyślizgnął się gładki tułów ptaka z jego ręki i ptak wzniósł się w nieprzenikniony obszar nocy.
Cesarza zdjęła groza. Rzucił się przed pustym ołtarzem na kolana i w modlitwie do swego geniusza błagał go o odwrócenie nieszczęścia, które ta noc zda się przepowiadać.
I tego wszystkiego Sybilla nie słyszała. Całą duszą nadsłuchiwała śpiewu aniołów, który coraz rozgłośniej się rozlegał. Wreszcie stał się tak potężnym, że zbudził pasterzy. Podparli się na łokciach i patrzyli na korowody jasne srebrzystych postaci, jak w długich falujących szeregach, niby ptaki wędrowne, unosiły się w górnych ciemnościach. Niektóre miały lutnie i skrzypeczki w ręku, inne znowu cytry i arfy, a śpiew ich był radosny, jak śmiech dziecięcy i swobodny, jak świergot skowronka. Słysząc to, pasterze zebrali się, aby pójść do górskiego miasteczka skąd pochodzili i opowiedzieć o cudzie.
Szli wąską, krętą ścieżką, a stara Sybilla szła za nimi. Naraz szczyt góry zajaśniał. Duża jasna gwiazda zabłysła nad nim, a całe miasteczko na górze migotało jak srebrne w świetle tej gwiazdy. Wszystkie szukające chóry aniołów pospieszyły tam z nawoływaniem radosnym, a pasterze przyspieszyli kroku tak, że biegli prawie. Doszedłszy