Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Raniero przejeżdżał właśnie pod domem z balkonem. Na nim stała kobieta. Przechyliła się przez poręcz, porwała świecę i wbiegła z nią do pokoju.
Cały tłum wybuchnął grzmiącym śmiechem i uciechą, ale Raniero zachwiał się w siodle i padł na bruk.
Kiedy tak legł omdlały i potłuczony, opustoszała ulica odrazu.
Nikt się za biedakiem nie ujął. Tylko szkapa wierna stała nad nim.
Skoro tylko tłum się rozproszył wyszła z domu Franczeska Uberti z płonącą świecą w ręku; piękna jeszcze, wyraz miała łagodny a spojrzenie poważne i głębokie.
Nachyliła się nad Ranierem, był bezprzytomny ale z chwilą, gdy światło świecy padło na jego twarz, drgnął i oparł się na łokciu. Można sądzić, że to płomyk powrócił go do życia. Franczeska zaś rzekła:
— Oddaję ci twoją świecę. Uratowałam ją widząc jak jej bronisz przed zgaszeniem. Nie miałam innego sposobu dopomóc ci.
Raniero padając potłukł się mocno. Nie było nikogo kto by go dźwignął. Zaczął więc powoli sam się podnosić. Chcąc postąpić, zachwiał się i byłby znowu runął. Spróbował tedy dosiąść konia, Franczeska mu pomagała.
— Dokąd jedziesz? — spytała, gdy był już na siodle.