szenie między duchowieństwem. Prawie wszyscy niezajęci przy obrzędzie wyszli do zakrystji. Wreszcie wyszedł i sam biskup.
Po nabożeństwie wyszedł kaznodzieja na ambonę i przemówił do ludu. Opowiadał jak to Raniero di Ranieri z Jerozolimy do Florencji niósł w ręku ogień święty, jak wiele w tej drodze zniósł i wycierpiał, nim przybył.
I wychwalał go nad miarę wszelką.
Ludzie siedzieli dziwując się, słuchali. Franczeska nigdy szczęśliwszą nie była w życiu.
— O Boże — wzdychała — wszak to więcej szczęścia niż znieść można. I obfite łzy spływały jej z oczu podczas gdy słów tych słuchała.
Ksiądz mówił długo i wymownie. A zakończył potężnym głosem:
— Zapewne może się niejednemu marną wydawać rzeczą, że niósł ktoś z Ziemi Świętej świecę płonącą. Ale zaprawdę powiadam wam: Módlcie się do Pana, aby raczył dać miastu naszemu wielu takich co by tak wiernie strzegli ognia Bożego; wtedy Florencja będzie potężną i praw...
Gdy kapłan skończył kazanie, otworzono drzwi główne kościoła a procesja zebrana na prędce weszła do tumu. Prałaci i mnisi, księża i laicy kroczyli środkową nawą przed ołtarz. W końcu szedł biskup a obok niego Raniero w tym samym obdartym płaszczu jakiego używał przez całą drogę.
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/211
Ta strona została przepisana.