Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/29

Ta strona została skorygowana.

rzającym makiem, zbudził się najstarszy z nich i rozejrzawszy się wokoło zbudził towarzyszy.
— „Błogosławionym niech będzie nasze ubóstwo, które nas zmusza spać na wolnym powietrzu” — rzekł do nich. — „Budźcie się i wznieście wzrok wasz ku niebu!”
— A była to noc — rzekła Susza nieco łagodniejszym głosem — noc, której nie zapomniał nikt, kto ją widział. Przestwór był tak jasny, że niebo, które zawsze robi wrażenie sklepienia, stało się bezdennie przejrzyste i falami napełnione jak morze. Światło falowało w górze, a gwiazdy zdawały się płynąć w rozmaitych oddaleniach, jedne w głębi świetlanych fal, inne znowu na powierzchni.
— Zaś w najdalszej wysokości ujrzeli trzej mężowie punkt ciemny. Ciemność ta przebiegła przestrzeń jak piłka i zbliżała się coraz bardziej, a gdy się tak zbliżała, zaczęła się rozjaśniać, rozjaśniać tak jak róże — niech Bóg je wszystkie spali — kiedy się z pączka rozwijają. Światło rosło, powłoka ciemności odpadała powoli, a jasność wykwitła w cztery promieniejące płatki. Wreszcie, kiedy się o tyle zbliżyła, jak najbliższa nam z gwiazd, zatrzymała się. Wtedy ciemność ustąpiła zupełnie a listek po listku rozgorzał w piękne różowe światło, aż równy gwiazdom promieniał na niebie.
Skoro to biedni mężowie zauważyli, objawiła im mądrość ich, że w tej godzinie urodził się na ziemi król potężny, taki, którego władza wyżej sięgnie,