przez całą noc wiodła ich gwiazda, a rano, kiedy świt na niebie zeszedł i inne gwiazdy pogasły, ta jedna świeciła ustawicznie, aż ich zawiodła do oazy, gdzie znaleźli źródło i daktylowe drzewa.
— Tam spoczywali dzień cały, aż dopiero gdy noc zapadła, widząc jak promień światła znowu drogę na piasku znaczył, wybrali się w dalszą drogę.
— Po ludzku sądząc — ciągnęła Susza dalej, — była to bardzo piękna wędrówka. Gwiazda ich wiodła, tak, że nie odczuwali głodu ani pragnienia. Wiodła ich mimo kolczastych ostów, omijała sypki, lotny piasek, chroniła ich od jaskrawego słońca i od palących wichrów pustyni. Ciągle powtarzali mędrcy do siebie: „Bóg nas strzeże i błogosławi naszej drodze. Jesteśmy jego wysłannikami”.
— Ale powoli nabierałam przecie władzy nad nimi, — opowiadała Susza dalej — i po kilku dniach serca tych wędrowców były zamienione w pustynię, tak oschłą jak ta, przez którą wędrowali. Napełniła je pycha bezowocna i trawiąca zachłanność.
— „Jesteśmy wysłannikami Boga” — powtarzali mędrcy, — „a ojciec nowonarodzonego nie nagrodzi nas zbytnio, jeżeli nam da karawanę obładowaną złotem”.
— Wreszcie zawiodła ich gwiazda przez sławną rzekę Jordan w górę na Judejskie wyżyny. Aż pewnej nocy zatrzymała się nad miasteczkiem
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/31
Ta strona została skorygowana.