— Ale mimo to ludzie nierozsądni mówiła palma dalej.
— Jeżeli ich jaki anioł nie strzeże, to powinni raczej poddać się wrogowi, niż uciekać w pustynię.
— Wybrażam sobie, jak się to stało. Mąż stał przy pracy, dziecko spało w kołysce, niewiasta wyszła po wodę. Zaledwie dwa kroki uszła, od drzwi, ujrzała nieprzyjaciół pędzących ku nim. Wpadła na powrót do chaty, porwała dziecko na ręce, krzyknęła na męża, aby szedł za nią i umknęła. Potem dniami całymi byli na wędrówce, bez chwili spoczynku. Tak, tak musiało to być, ale pomimo to powtarzam: jeżeli anioł ich nie strzeże...
— Tak są wylękli, że nie czują znużenia ani innych cierpień, ale ja widzę, jak pragnienie z oczu im świeci. Znam wyraz twarzy spragnionego człowieka.
I myśląc o pragnieniu poczuła palma kurczowe drganie, przebiegające jej wyniosły pień, niezliczone końce jej długich liści zwijały się, jakby trzymane nad ogniem.
— Gdybym była człowiekiem, rzekła nigdybym się nie odważyła iść przez pustynię. Bardzo odważny ten, kto tu przybywa, nie mając korzeni sięgających w głąb do źródeł, które nigdy nie wysychają.
— Tu niebezpiecznie nawet dla palmy. Nawet dla takiej palmy, jak ja.
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/62
Ta strona została przepisana.