jakby z krwią zmięszane, nadawało też tę barwę wszystkiemu, co napotkało, płynąc przez wąską uliczkę. Barwiło naczynie garncarza, równie jak deskę, zgrzytającą pod piłą cieśli i chustę białą, okalającą oblicze Marii.
Jednak najpiękniej połyskiwał blask słońca w małych kałużkach, jakie się zgromadziły pomiędzy dużymi chropowatymi płytami bruku ulicznego. I nagle wyciągnął Jezus rękę do najbliższej kałuży. Wpadło mu na myśl, żeby pomalować szare ptaszki połyskującym światłem słońca, które nadaje tak piękny kolor wszystkiemu wokoło, wodzie i ścianom domów.
A słońce rade dało się chwytać, jak farba z palety i gdy Jezus muskał nim swe gliniane ptaszki, zostawało na nich i okrywało je niby diamentowym blaskiem.
Judasz, który od czasu do czasu rzucał okiem na Jezusa, aby zobaczyć czy nowe i czy ładniejsze ptaszki urabia od niego, wydał okrzyk zachwytu, widząc, że Jezus maluje swoje kukułki gliniane słońcem, nabieranym z ulicznych kałużek. Więc Judasz zanurzył także rękę w połyskującej wodzie i chciał blask słońca pochwycić.
Ale słońce nie dało mu się ująć. Wyślizgiwało się między palcami i jakkolwiek usiłował chwytać szybko, umknęło mu zawsze i nie potrafił zebrać ani odrobiny pozłoty dla swych biednych ptaszków.
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/71
Ta strona została przepisana.