niczym innym myśleć nie mógł. A onego ranka mieli już wracać do domu. Rodziców wiele zajęcia czekało, trzeba było zwinąć namiot, wyładować go na wiebląda i spakować wszystko. Nie zamierzali wracać samotnie, jeno w licznej gromadzie krewnych i sąsiadów, a ponieważ wiele ludzi wybierało się razem, pakowanie szło bardzo powoli.
Mały nie pomagał przy robocie, siedział milczący śród zgiełku i pośpiechu i rozmyślał nad trzema cudownymi rzeczami.
Nagle wpadło mu na myśl, że ma czas pójść do świątyni i jeszcze raz je zobaczyć. Mnóstwo rzeczy było niezapakowanych. Będzie mógł wrócić nim wyruszą w drogę.
Pomknął, nie mówiąc nikomu dokąd idzie. Nie zdawało mu się to potrzebnym. Wszakże miał wrócić niebawem.
Nie długo zaszedł do świątyni, wszedł w kolumnadę i zatrzymał się przed czarnymi dwojakami.
Skoro ujrzał kolumny, błysnęły mu oczy radością. Usiadł na podłodze i patrzył ku nim w górę.
Kiedy pomyślał kto by się między tymi kolumnami przesunął, usprawiedliwionym byłby i bez grzechu przed Bogiem, i zdawało mu się, iż nigdy nic cudowniejszego nie widział.
Rozważał jakby to było wspaniale, wnijść między te słupy, stały jednak tak blisko siebie, że niepodobna było choćby tylko spróbować. Siedział
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/81
Ta strona została przepisana.