czarów, w który przedtem dane nam było swobodnie wchodzić i wychodzić.
Teraz nie było nikogo, kto by umiał te drzwi otwierać.
Przypominam sobie także, żeśmy powoli nawykali do zabaw lalkami i zabawkami i do życia jak inne dzieci, i mogło się zdawać, że nam babci nie brakło i że nie wspominamy jej wcale.
Jednak dziś jeszcze, po latach czterdziestu, kiedy gromadzę legendy o Chrystusie, słyszane na Dalekim Wschodzie, powraca do mnie drobna opowieść o narodzeniu Jezusa, którą babcia opowiadała i nabieram ochoty powtórzyć ją raz jeszcze i dołączyć do zbioru.
Był to wieczór wigilijny, wszyscy pojechali do kościoła, wyjąwszy mnie i babci. Zdaje mi się, że byłyśmy same na cały dom. Nie mogłyśmy pojechać, bo jedna była za mała a druga za stara. Zaś obydwom nam smutno było, żeśmy na pasterce być nie mogły, posłuchać kolęd i napatrzyć się świateł przy szopce.
Ale kiedyśmy tak siedziały w naszej samotności, zaczęła babcia opowiadać.
— Był raz człowiek, — rzekła, — który wyszedł w ciemną noc, aby ogania pożyczyć. Chodził od domu do domu i pukał do drzwi.
— Ludzie dobrzy, poratujcie mnie! — wołał —