Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/97

Ta strona została przepisana.
II.

Staruszka ostała zatem w chacie i zaprzyjaźniła się z młodą parą. Mimo to nie zdradziła się nigdy skąd przybyła i kim jest, oni zaś czuli, że na pytania odpowiadałaby niechętnie.
Jednego wieczora, po skończonej pracy, gdy wszystko troje spożywali wieczerzę na dużym głazie u progu, spostrzegli niemłodego człowieka, idącego ścieżką od dołu.
Człowiek słuszny, silnie zbudowany, z barami szerokimi jak u zapaśnika z zawodu, patrzył przed siebie posępnie i ostro. Czoło sklepiało się nad oczyma głęboko osadzonymi, a usta wyrażały gorzką pogardę. Szedł wyprostowany miarowym krokiem.
Ubrany był skromnie. Robotnik patrząc na niego pomyślał: to pewno legionista; otrzymał uwolnienie od służby i wraca w rodzinne strony.
Gdy przyszedł w pobliże chaty, zatrzymał się jakby z wahaniem. Robotnik wiedząc, że ścieżka zaraz powyżej chaty się kończy, zawołał do niego:
— Człowieku, zbłądziłeś chyba, kierując do naszej siedziby! Nikt tędy nie chodzi, chyba by miał sprawę do kogo z nas, mieszkających tutaj.
Podczas tych słów przybysz się zbliżył.
Masz słuszność, — rzekł, — musiałem zmylić drogę a teraz nie wiem kędy się zwrócić. Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli mi tu pozwolisz odpocząć, a potem wskażesz drogę do wsi.