Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/99

Ta strona została przepisana.

młoda kobieta. Załamując ręce, kiwała głową z współczuciem i zdziwieniem.
— Masz słuszność, — rzekł przybysz, podczas gdy mars ponury zasępił jego oblicze. Tyberiusz wie, że wszyscy go nienawidzą i to go doprowadza do szaleństwa.
— Ależ co ty mówisz? — rzekła kobieta — za cobyśmy go mieli nienawidzieć? Żal nam tylko, że nie jest już tak szlachetnym cesarzem, jak z początku swego panowiania.
— Mylisz się, — rzekł obcy. — Wszyscy pogardzają Tyberiuszem i nienawidzą go. Dlaczego by tego czynić nie mieli? Wszakże jest on okrutnym, tyranem bez miłosierdzia, a w Rzymie przypuszczają, że będzie w przyszłości jeszcze sroższym niż dotąd.
— Czyż zdarzyło się coś, co go jeszcze wścieklejszym uczyniło potworem niż był dotąd? — zapytał mąż.
Gdy to wymówił, spotrzegła żona, że staruszka ponownie dała mu znak ostrzegający, tak jednak nieznacznie, iż go nie zauważył.
Przybysz odpowiedział uprzejmie, równocześnie jednak osobliwszy umiech przebiegł mu usta.
— Słyszałeś może, iż Tyberiusz miał dotąd przy sobie zaufaną istotę, której przyjaźni wierzył, gdyż zawsze mu prawdę mówiła. Wszyscy inni dworacy pochlebstwem polują na złoto. Wysławiają oni zarówno jego ohydne i podstępne czyny, jak dobre i bohaterskie. Była jednak przy nim jedna