rzących się jasnym płomieniem i rzucających migotliwe błyski. Jakże wziąć taki ogień bez łopatki, bez żadnego naczynia, w którym można by przenieść to żarzewie?
— Weź, ile chcesz — powtórzył już złośliwie pasterz, bo widział, że proszący nie będzie mógł skorzystać z pozwolenia.
Ale staruszek pochylił się spokojnie, wybrał rękami co największe węgle, włożył je w połę płaszcza niby jabłka lub orzechy, a one nie paliły mu odzieży i nie sparzyły ręki.
Nie mogłam znowu powstrzymać się od zapytania:
— Czemu te węgle, babciu, nie sparzyły człowieka i nie spaliły mu sukni?
— Zaraz się dowiesz, dziecko — odpowiedziała babcia i tak mówiła dalej:
Wówczas ponury i złośliwy pasterz zdziwił się niesłychanie.
Co to za noc — pomyślał — że psy nie gryzą obcego, owce nie budzą się, choć po nich stąpa, kij uderzyć go nie chce, a ogień nie parzy? Zwrócił się do przybysza i zapytał:
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.