Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

ny chłopczyna znalazł się tuż przy nim, dotknął jago sandałów i nagolennika[1].
Nagle — jakby to było jakąś straszną zbrodnią — poruszyli się wszyscy ci żelazni ludzie chwytając dzieci z nieopisaną wściekłością. W mgnieniu oka podrzucali je wysoko i strącali z galerii na kamienne płyty dziedzińca, rozbijali o ściany, przebijali mieczem, a wszystkie rzucali na dół, na kamienie.
Straszna cisza zaległa na galerii — nieszczęsne matki skamieniały z przerażenia.
Nagle ocknęły się i z strasznym krzykiem rzuciły na morderców.
Po galerii biegały jeszcze dzieci, które podczas napadu stały dalej od żołdaków; — zaczęła się okropna pogoń. Żołnierze usiłowali je pochwycić, matki rzucały się przed nimi na kolana, chwytały ich za nogi i za ostre miecze, błagały, przeklinały, szarpały się z nimi...

Jedne tylko schody prowadziły na tę

  1. Część zbroi, osłaniająca nogę.