galerię, nie było z niej innego wyjścia. Tu na najwyższym stopniu stał żołnierz z mieczem w ręku. Był to znany nam strażnik bramy miejskiej. Nie brał on udziału w walce i mordowaniu dzieci, ale stał nieruchomy z wydobytym mieczem i nie przepuszczał kobiet, które porwawszy dzieci chciały z nimi tędy uciekać.
Stał, jak posąg z żelaza, tak straszny i groźny, że nieszczęśliwe matki prędzej znalazłyby ucieczkę rzucając się wprost z galerii na kamienie, niż usiłując przemknąć koło niego.
— Dobrze wybrał Woltigiusz wyznaczając mi to stanowisko, — myślał żołnierz. — Młody i nierozważny byłby je dawno opuścił rzucając się w wir walki, a tymczasem ileż dzieci mogłoby uciec tędy?
Właśnie w tej chwili spostrzegł bardzo młodą, złotowłosą kobietę, która porwawszy dziecko biegła wprost ku niemu. Nikt jej nie zatrzymywał, gdyż wszyscy żołnierze zajęci byli walką, — za chwilę dopadnie schodów, będzie ocalona!
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.