szybko, tak bujnie, że wzrokiem, rzekłbyś, wzrost jej można było śledzić.
Przecież nietylko kwiaty i zieleń wiosenna umilały im wędrówkę. Bo największym jej urokiem były wielkie zastępy ludzkie, które dnia tego do Jeruzalem ciągnęły. Wszystkiemi drogi i ścieżyny, ze wzgórz samotnych i najdalszych zakątków równiny śpieszyli wędrowce. A gdy już na gościniec jerozolimski weszli, tedy oddzielni podróżni łączyli się w wielkie gromady i w radości i weselu razem dalej ciągnęli. Obok starego człeka, który na kołyszącym wielbłądzie siedział, kroczyli jego synowie i córki, jego zięciowie i synowe i wszystkie jego wnuczęta. A tak liczny był ród ów, że niby wojsko małe wyglądał. Staruszkę jedną, zbyt słabą, by iść mogła, synowie na ramiona dźwignęli, ona zaś w szczęsnej dumie nieść się pozwalała przez tłum, który ze czcią z drogi się usuwał.
Był to ranek, zdolny i najsmutniejsze serca wypełnić radością. Wprawdzie niebo nie było czystem i jasnem, bo je lekki rąbek szarobiałych chmur przesła-
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —