rę kroków od żołnierza, łatwo mu więc było dać baczenie na to, co czyni. I zobaczył oto, jak maleńki wyciągnął rączkę, by pojmać pszczołę, siedzącą na kwietnym płatku i tak obciążoną słodkim łupem, że skrzydeł do lotu rozwinąć nie mogła. I zdjęło go zdumienie wielkie, gdy ujrzał, że pszczoła ani uciekać nie chce, ani żądłem nie grozi, ale spokojnie daje się schwytać. A gdy już maleńki miał pszczołę w ręce, pobiegł śpiesznie ku murom miejskim, do szczeliny, w której rój pszczół się gnieździł, i tam ostrożnie wypuścił strudzony owad. A skoro już jednej pszczole zdążył przyjść z pomocą, powracał śpiesznie, by ratować inne. I cały dzień poglądał żołnierz na to, jak maleńki chwyta pszczoły i do gniazda odnosi.
— Zaprawdę, chłopię to głupsze jest iż ktokolwiek, kogo po dziś dzień oglądałem — myślał żołnierz. — I jakże mu to na myśl przyjść może, by nieść pomoc pszczołom, które przecież i same doskonale sprawić się mogą, a takie ostre mają żądła! I cóż to za człowiek wyrośnie z niego, jeśli przy życiu ostanie?
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
— 7 —