pomódz chciała, wołać na nią, zaczęła, by się miała na baczeniu. Ściągnęła tedy cugle i ujrzała, że człowiek jakiś leżał na drodze tuż przed nogami końskiemi. I za cud poczytać należało, że jeszcze stratowanym ani zdeptanym przez ludzi ani przez zwierzęta nie został, boć leżał śród pyłu drogi tam właśnie, gdzie ścisk był największy.
Na grzbiecie leżał człowiek ów i zgasłą nieruchomą źrenicą w górę patrzył. Nie poruszył się, choć wielbłądy ciężkie swoje nogi tuż koło niego stawiały. Odzienie jego biedne było kurzem i błotem pokryte. A nawet tak się on sam piaskiem obsypał, jakby ukryć się pragnął, by tem łatwiej było podeptać go lub stratować.
— Cóż to jest? Czemu człowiek ów leży na drodze? — pytała Faustyna.
A w tejże chwili zaczął leżący ów wołać do przechodniów.
— Na miłosierdzie wszelkie zaklinam was, bracia i siostry, prowadźcie po ciele mojem konie i bydlęta wasze! Nie omijajcie mię! Wdepczcie mię w kurz!
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —