jaźnią wielką darzyła młodych. Nigdy im przecież nie powiadała, skąd przychodziła i kim była, oni zaś rozumieli, że źleby uczynili, pytając.
Lecz jednego wieczoru, gdy robotę swą skończyli i wszyscy troje na płaskim głazie przed chatą siedząc, wieczerzę pożywali, ujrzeli nagle starego człowieka, który stromą ścieżyną piął się ku nim w górę.
A był to człek rosły, silnie zbudowany, o barkach szerokich, niby gladjator. Groźny i ponury wyraz miało jego lice. Oczy kryły się głęboko pod wypukłem czołem, w zarysie ust gorycz była i pogarda. Trzymał się prosto i poruszał śpiesznie.
Człowiek ów w proste był odziany szaty, a winiarz ujrzawszy go, pomyślał:
— Widać, że to stary żołnierz; uwolniono go ze służby, teraz zaś jest w drodze do stron rodzinnych.
Gdy ów obcy do wieczerzających podszedł, zatrzymał się, jakby niepewnością zdjęty. Robotnik zaś, który dobrze
Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —