Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.
—   71   —

niewiastą, młoda zaś, uspokajając, położyła jej dłoń na ramieniu. A potem serdecznie i łagodnie mówić zaczęła:
— Niepodobna mi uwierzyć, by stara Faustyna tak szczęsną się czuła na dworze, jako powiadasz — rzekła, zwracając się do nieznajomego. — Pewną jestem, że Tyberjusza jak syna rodzonego kochała. I czuję to, jaką dumą musiała ją napełniać jego szlachetna młodość! aleć i to pojmuję, jaką była jej troska, gdy cesarz na starość okrutnym się stał i nieufnym. I codzień pewnie upominała go i przestrzegała. A strasznem było dla niej prosić wciąż nadaremnie. Aż nie mogła dłużej poglądać na to, jak się on coraz głębiej i głębiej stacza w przepaść zbrodni.
Cudzoziemiec aż naprzód się nieco pochylił, tak go słowa jej zdumiały. Ona zaś nie patrzyła ku niemu. Oczy miała spuszczone, a mówiła cicho bardzo i pokornie.
— Słusznem może jest to, co o starej niewieście powiadasz — rzekł. — Faustyna nie była szczęśliwą na dworze cesarskim. Aleć dziwne to przecież, że