Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/103

Ta strona została przepisana.

W tej chwili wskazał malec ku drzwiom i powiedział, że ktoś tam stoi.
Matka i Nora obejrzały się i zobaczyły stojącego w cieniu, w odległości kilku zaledwie kroków pastora. Oparty był o ścianę i nie ruszał się wcale.
Przeraziły się bardzo i żadna nie miała odwagi wstać, by go pozdrowić. Kiedyż mógł nadejść i ileż mógł wysłuchać?
— Marit, daj mi swój stołek! — rzekł słabym głosem.
Co prędzej podała mu Marit mały stołeczek, na który padł ciężko.
— Nie wołaj nikogo! — powiedział. — To jeno zawrót głowy. Wiesz przecież, że zdawna cierpię na to.
Obie razem stały przed nim bezradne, a Marit dziwowała się, widząc jak źle i staro wygląda. Nie dostrzegła tego podczas uczty świętalnej w Nyhofie, teraz jednak zauważyła z przerażeniem jego chudość i upadek sił.
— To nic niebezpiecznego! — powiedział. — Przydarza mi się tylko coraz to częściej. Już po mnie, Marit, rozumiesz?
Po krótkiej jednak chwili wstał.
— Nie wspominaj o niczem na plebanji! — zalecił i wyszedł ze stajni powoli, zgarbiony, wlokąc nogi za sobą.