nałą, kruchą bułeczką, a ona nie dostanie ani odrobiny z tego wszystkiego.
Zawrzała wielkim gniewem i uczuła chęć wyładowania go na kimś, czy czemś. Nic takiego nie było w pobliżu, pomyślała więc tylko, że burza mogłaby mieć chyba więcej rozumu i nie zjawiać się właśnie tego dnia. Wszak było święto, wiatr nie musiał dziś obracać wiatraka, była zima, nie musiał tedy dąć w żagle i pomagać rybakom na jeziorze. Był wolny od wszelkiej pracy. Złościła się na burzę, ale to nic nie pomagało.
Mieli teraz właśnie przed sobą najcięższy kawałek drogi. Musieli zejść po stromem zboczu, minąć Helgesaäter, przedostać się na wzgórza Broby, dotrzeć do Löwenu, potem do kościoła i dopiero stamtąd rozległemi polami plebańskiemi dojść do Nyhofu, drogą biegnącą przez otwartą, niezadrzewioną przestrzeń. To był. najprzykrzejszy kawałek, pod samym bowiem folwarkiem za wzgórzami Hedeby gościniec zanurzał się ponownie w las, nie było tedy żadnego niebezpieczeństwa.
Po niejakim czasie nabrała przekonania, że nie jest tak znowu strasznie i trzeba spróbować. Gorzej niż zupełnie źle sprawa pójść nie mogła w każdym razie.
Zadowolona była teraz nawet, widząc, że matka stoi w lesie i duma. Póki duma, może się jeszcze zdecydować iść dalej. Ach... biada, właśnie w tej
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/11
Ta strona została przepisana.