Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/128

Ta strona została przepisana.

Ileż razy rozmawiały o tym wspaniałym dniu weselnym! Nie mogła, coprawda, pogodzić przyjaciółki na dobre z proponowanym jej narzeczonym, dodawała jej atoli otuchy, mówiąc, iż się cieszy na chwilę zobaczenia jej w weselnym stroju.
O tak, Maja Liza miała powód do płaczu, musiała bowiem złamać dane słowo, a to ciężyło jej na sercu wielce.
Nagle podniosła głowę i nastawiła uszu. Wydało jej się, że słyszy brzękadła uprzęży końskiej, a ponadto tony skrzypców. Tak jest, omyłki być nie mogło.
Słyszała jedno i drugie coraz to wyraźniej. Cóż jednak mogło być powodem tego zjawiska? Wstała i zbliżyła się do okna, wychodzącego na stronę wschodnią, skąd można było zobaczyć aleję plebanji.
Kiedy, przed niespełna godziną rozpalała ogień, na dworze panowała już głęboka ciemność. Teraz ogień przygasł, a w komorze było mroczno, natomiast na dworze rozjaśniło się znacznie. Była piękna, pogodna, wygwieżdżona noc, a śnieg na ziemi i okiść na drzewach zaczęły jakby same z siebie świecić, tak, że patrząc z wnętrza domu miała przed sobą jasno oświeconą przestrzeń.
Zobaczyła najwyraźniej orszak weselny, zbliżający się aleją. Minął stare zabudowania folwarczne i wielkie podwórze. W pierwszych sankach siedzieli muzykanci ze skrzypkami pod brodą i wy-