grywali co sił. W następnych siedzieli państwo młodzi, a panna młoda nawet nie zarzuciła chustki na głowę, ale połyskiwała świecidłami swej powabnej korony weselnej. Za nimi sunęły sanki pełne gości weselnych, a było ich mnóstwo. Maja Liza poznała siwka Moreusa i czerwone sanki kościelnego.
Uczuła zawrót głowy i usiadła na stołku przy oknie. Nie mogła pojąć, co to wszystko znaczy i poco jedzie orszak weselny od strony Loby do pustej plebanji.
Może to był zresztą jeno majak, może jej się zwidziało wesele, z powodu, że przez cały dzień rozmyślała bez przestanku o weselu Brity?
Jadący stanęli przed podjazdem, usłyszała to wyraźnie. Otwarto drzwi główne, a całe towarzystwo wpakowało się do sieni. Ale ona nie drgnęła.
Uczyniła to nie przez obawę, o nie. Nie uczuła się jeno na siłach doznać rozczarowania, nie zastając w sieni tych, których by wyszła witać.
Oni tymczasem przeszli kuchnię i rozwarli szeroko drzwi komory.
Na przedzie kroczyli muzykanci, za nimi latarnik Moreus, prowadząc pod rękę Ullę, potem para nowożeńców, oraz dwaj drużbowie, z zaświeconemi, trójramiennemi kandelabrami. Za nimi cisnął się tłum weselny obu płci.
Gdy wszyscy weszli, przestał grać Jan Oster i towarzysz jego, zaś Moreus stanął przed pasto-
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/129
Ta strona została przepisana.