Za każdym krokiem pod wiatr czuła, że powietrze zapiera jej drogę, staje dęba i chce ją wywrócić. Gdy się obróciła za wiatrem, pchał ją naprzód i chcąc iść, musiała zgiąć kolana i pochylić się jak najmocniej naprzód, gdyż tylko to dawało dostateczny opór. Ciągła walka znużyła ją wielce i wkońcu wydało jej się, że ciągnie za sobą wyładowany wózek.
Wiatr dął od północy, niosąc taki zamróz, jakgdyby tańczył z trupami. Ostry i gwałtowny był, a przenikał przez serdak i spódniczkę do ciała, mrożąc niby lodem. Niewiele sobie z tego, coprawda, robiła, ale czuła, że palce nóg drętwieją jej w bucikach, szytych smolistą nicią, a nie może również ruszać palcami rąk, w włóczkowych rękawicach ukrytych. Paliły ją też uszy pod chustką, mimo to jednak kroczyła dalej, aż zeszła do samych stóp wzgórza. Dopiero znalazłszy się w dolinie, stanęła, czekając na matkę i brata.
Gdy się ukazali, podeszła ku nim.
— Najlepiej byłoby wrócić! — powiedziała — Do Nyhofu się i tak nie dostaniemy.
Na to matka rozgniewała się, a malec także i powiedzieli oboje, że sobie wypraszają te ciągłe rządy i dyspozycje, bo sami wiedzą dobrze, co mają czynić.
— O, nie! — zakończyła matka — Musisz iść, zasiąść do stołu i najeść się do syta!
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/13
Ta strona została przepisana.