Panna młoda natomiast nie zapomniała o niczem. Na małym stoliczku w rogu sali stał flakonik z perfumami i szkatułka weselna z cukierkami i rodzynkami. Były to rzeczy obowiązkowe i zawsze ofiarowywane tańczącym przez pannę młodą.
Straszna to była chwila dla pastorówny. Nie sposób naruszać starego obyczaju, bo wszyscy twierdzili, iż to przynosi nieszczęście.
Brita przeczuć musiała, co myśli, gdyż szepnęła jej w czasie tańca, by udała, że jej coś wciska w dłoń! Rzeczywiście trudno mieć w pogotowiu zapłatę, gdy się zostanie tak zaskoczoną.
Maja Liza posiadała złote kolczyki i broszę po matce. Dałaby Bricie chętnie te kosztowności, nie wiedziała jeno, czy jej wolno to uczynić. Cóżby się stało, gdyby to spostrzegła macocha!
Zazwyczaj tańczono z panną młodą tylko raz dokoła, ale pastorówna tak się zamyśliła co począć, że obtańczyła salę trzy razy. Nie myślała nawet, bo nie mogła, a tylko różne pomysły przebiegały jej przez głowę i nikły. Tańczyła, jak mogła najpowolniej, przypominając sobie, że posiada srebrną łyżkę, podarek chrzestny, ale gdyby pozbyła się tej kosztowności, macocha mogła pójść do nowożeńców i zażądać zwrotu. Stać ją na to było.
— Powiem chyba Bricie, że jej dam zapłatę innym razem! — pomyślała.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/132
Ta strona została przepisana.