Wielkąby to było hańbą dla zakładacza dołu, gdyby kaczkę tak słabo przywiązał, iżby ją porwać mógł z sobą lis. Długiemu Bengtowi nie zdarzyło się to nigdy jeszcze. Zresztą cokolwiek uczynił lis, czy uciekł z kaczką do lasu, czy ją porwał z sobą do dołu, hańba w obu wypadkach jednaka.
Dziewka stajenna dawała mu kaczkę z wielką zawsze niechęcią, bo też wiedział, że będzie zeń teraz szydziła codziennie, po wszystkie dni żywota jego, i z wilczych dołów, jakiemi się chlubi.
Prawdziwe go spotkało nieszczęście! Przy świetle latarni widział dokładnie, że niema kaczki na słupie, a tylko zwisają na dół końce sznura.
Rozgniewany bardzo, chciał już zawrócić i odejść precz.
Może jednak lis złapał się w dole. Oglądał przy świetle poniszczone w kilku miejscach nakrycie i dumał nad tem, jak ten lis mógł z sobą porwać do amy aż tyle słomy i gałęzi.
Chociaż kręcił na wszystkie strony latarnią, nie mógł oświecić samego dna, przeto zaczął śledzić trop zwierza na śniegu. Obecność dwu lisów w dole lepiejby mu już objaśniała zniszczenie nakrycia, a w takim razie porwanie kaczki nie byłoby już tak wielką hańbą.
Odnalazł trop na śniegu i śledził go, trzymając tuż nad nim latarnię. Pochylał się coraz to niżej, wreszcie wyjął świecę, ukląkł i badał ziemię wokół.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/137
Ta strona została przepisana.