Przedtem miała wielką ochotę, ale w tejże właśnie chwili nie mogła uczynić kroku, uczuła dreszcz strachu i nie śmiała spojrzeć na wilki.
Nora nie widziała dotąd wilka, słyszała jeno, jak wyły w koltorpskim lesie, i wiedziała, że jest to potwór dużo jeszcze gorszy od bazyliszka.
Pastor był dnia tego jakiś rzeźwiejszy niż zazwyczaj, chwycił ją za kołnierz kożuszka i rzekł:
— Trzymam cię teraz mocno za kark, Noro Swiszczypałko, i nie spadniesz. Mimo, że jesteś dzieckiem jeszcze, musisz spojrzyć w dół, abyś zestarzawszy się, mogła opowiadać młodym, jakto pewnej nocy złapały się na plebanji löwdalskiej odrazu dwa wilki i lis.
Stała na brzegu dołu i patrzyła w głąb. Przypominał studnię, obłożoną deskami, był tylko obszerniejszy.
Szukała oczyma owych paszczy, w których taka figa jak ona znikłaby na jeden kąs, ale nie dostrzegała niczego. Obróciła tedy głowę i spojrzała pytająco na pastora.
— Siedzą w kątach! — powiedział.
Pochyliła się raz jeszcze. W dole mroczno było, a jednak dostrzegła zwierzęta, siedzące każde osobno w swoim kącie. Nie poruszały się, jeno spozierały w górę ku ludziom błyszczącemi oczyma.
W najbliższym kącie przykucnął lis, nie większy od poduszki na kanapie w salonie. W następnym
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/140
Ta strona została przepisana.