Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/143

Ta strona została przepisana.

i białe, zgoła nie przypominające rąk kowala. Nie przedstawiał się wcale zuchowato, przeciwnie, patrząc nań, przychodziło na myśl cierpienie, a oczy jego wyrażały ból głęboki. Ruchy miał takie, jakby dźwigał jakiś ciężar wielki, stąpał powoli, z wysiłkiem jak człowiek wyczerpany.
Chwilę jeszcze przysłuchiwał się naradom, a widząc bezsiłę wszystkich, przystąpił do dołu i skoczył do dzikich zwierząt.
Zanim zdołał ochłonąć ktokolwiek, zatętniło głuche uderzenie i jeden wilk padł oszołomiony. Potem cios spadł na drugiego.
Jeden z wilków stanął na nogi, gdyż otrzymał cios w grzbiet i po chwili bezprzytomności przyszedł do siebie. Ale nim zdołał wystąpić zaczepnie, padł uderzony w łeb.
— Dawać linę! — zawołał przybysz.
Długi Bengt rzucił mu linę z dwoma pętlami, które zaciśnięto na karkach wilków i potem je wyciągnięto.
Lis oprzytomniał tymczasem i skakał rozpacznie, rzucając się na ściany dołu. Ale pogromca wilków nie troszczył się o niego.
— Spuśćcież mi drabinę i niech parobek dokończy reszty.
Wydostawszy się z dołu, zauważył śmiałek przerażenie wszystkich, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Milczeli wszyscy. Zwłaszcza kobiety, zdjęte