niła ją wielce, o ileż tedy byłaby się bardziej gniewała za tak niesłychaną rozrzutność.
Im bardziej jednak odkładała rzecz Maja Liza, tem trudniej było jej wyznać rodzicom, ile pieniędzy jest winna. Musiała sobie wkońcu powiedzieć sama, że nie zdobędzie się nigdy na to, by prosić. Nie było innej rady, jak wystarać się o talara w inny sposób.
Dumała nad tem i dumała bez końca, siedząc przy szyciu, a myśl ta nie opuszczała jej, gdy nocą leżała w łóżku. To jedno nie ulegało dla niej kwestji, że kowalowi zwrócić trzeba było pożyczkę. Nie zniosłaby tej hańby, by pokrzywdzić miała człowieka, który jej tak życzliwie pospieszył z pomocą.
O, gdybyż mogła pojechać do Anny Brogren. Ale i mowy nie było, by macocha zezwoliła jej na odwiedzenie kogokolwiek z ludzi kochanych.
Do kogóż się tedy zwrócić miała? Babka była równie biedna jak ona i posiadała tyle, ile jej dawał pastor. Zaś Ulla Moreus pewnie w życiu nie miała w ręku całego talara.
Znajdowała się naprawdę w wielkim kłopocie. Nie mogła też zwrócić się do byle kogo i powiedzieć mu, że nie ma odwagi prosić rodziców o talara.
W momencie największego właśnie zaniepokojenia przyszło jej na myśl, że żyje jeszcze siostra, matki i mogłaby jej dopomóc. Ale nie mogła się powstrzymać sama od śmiechu na myśl, jaką minę
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/146
Ta strona została przepisana.