ile razy ktoś z Löwdali przybywał w odwiedziny. Nie wychodziła nigdy przed podjazd na powitanie, a gdy znaleźli się w domu, zawsze wtrącała uwagę, że zadają sobie zbyt wiele trudu, fatygując się do chłopskiej chałupy. Bezpośrednio potem wyliczała dokładnie, nie myląc się o dzień jeden, jak długo już nikt się nie zjawił. Wszystko to jednak mówiła głosem tak niemile brzmiącym, że goście popadali w zakłopotanie, nie wiedząc zgoła, czy dobrze uczynili przybywając, czy raczej winni byli zostać w domu.
Nieszczególny był tedy pomysł Maji Lizy. Mimo to, pewnego dnia siedząc przy śniadaniu z ojcem i matką, rzuciła niby przypadkiem słów kilka o ciotce ze Svanskogu, czyniąc uwagę, że nie należy całkiem o niej zapomnieć.
Zaledwo jednak wyrzekła, te słowa, zaraz ich pożałowała. Cóż bowiem miała do roboty u ciotki? Było to zgoła bezużyteczną rzeczą. Nawet gdyby mogła udać się tam, to nie była pewną, czy zdoła się przezwyciężyć i prosić ciotki o pomoc.
Ojciec podniósł głowę znad talerza kaszy. Zawsze mu żal było tej córki pastorskiej, żyjącej pośród chłopów, i baczył na to, by nie sądziła, iż o niej zapomniała rodzina. Rozważył, ile czasu upłynęło od ostatniej wizyty, i powiedział, że w istocie długo już nikt z Löwdali nie pokazał się w Svanskogu, przeto należy tam jechać koniecznie.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/148
Ta strona została przepisana.