jednak zmieniła zdanie. Był przecudny dzień zimowy, a przed niemi słała się spadająca, dość stroma droga. Obie były wolne i tak wesołe, jak się to od całych, nie zdarzyło miesięcy. Pastórownie wydało się, że uleciała z ciasnej klatki. Chwyciła za rękę Norę i pobiegły w podskokach na dół. U stóp pagórka wpadły po pas w wielką zaspę i leżały w niej długo, śmiejąc się do rozpuku.
Pierwsza dochodziła zaledwo, gdy przybyły do Svanskogu. Poszczęściło im się tak, że jeno połowę drogi odbyły pieszo. Tuż pod Broby wziął je na sanki parobczak z Svanskogu, który odwoził kogoś i teraz wracał próżno.
Syanskog był zarazem zajazdem noclegowym, tylko nie tak uczęszczanym jak gospoda w Broby, gdzie ruch ciągły panował. Do Syanskogu, położonego u północnego krańca parafji, przybywał najwyżej jeden podróżny dziennie, a czasem w ciągu tygodnia nikt nie zażądał koni.
Zastały wszystko po dawnemu. Gdy zajechały, nie wyszła na ich powitanie ni ciotka, ni żadna z dziewcząt służebnych.
Maja Liza uczuła takie ściskanie w piersiach, że serce jej ledwo biło, jakby zbyt mało dla siebie mając miejsca. Przez czas podróży ożywiała ją jaka taka nadzieja, teraz jednak, gdy wysiadała z sanek, pewną była, że ciotka dopomóc jej nie zechce.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/151
Ta strona została przepisana.