pełnej bielizny balji przeciekały górą mydliny, tworząc kałużę na podłodze. Ciotka musiała być w gorszem jeszcze niż zazwyczaj usposobieniu, ile razy przybywali goście. Dużo wody było na podłodze, na ławie leżały kupki świeżo upranej, grubej bielizny. Maja Liza przyznać musiała sama, że nie byłaby uradowana, gdyby ją zmuszono przyjmować gości wśród takiego nieładu.
Pokój ten nie przypominał wcale Löwdali, była to zwykła chłopska izba, a Maja Liza oczekiwała, że znajdzie tu piękny, czcigodny pokój z wysokiemi, aż pod pułap sięgającemi szafami, wysłanem łożem z kotarą i długiemi, do ścian przymocowanemi ławami. Niepodobne tu było nic do Löwdali, a pranie odjęło całości do reszty nastrój.
Ciotka stała odwrócona plecami do drzwi, tarła i miętosiła jakiś kawałek bielizny i nie zwracała na nic uwagi. Maja Liza słyszała nieraz, że matka i jej siostry były rosłe i smukłe jak ona sama, ciotka atoli wydała jej się szeroka, przysadkowata i zgoła niewykwintna. Miała na sobie krótką, czarną, fryzową spódnicę, czerwony kaftanik i koszulę o bufiastych rękawach. Biały serdak owczy, stanowiący dopełnienie stroju, zdjęła przy robocie.
Prała ciągle zapamiętale, nie obracając się i nie mówiąc słowa. Maja Liza pragnęła znajdować się o sto mil. Ale zamiast tego, musiała podejść do ciotki, podać jej rękę i pozdrowić.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/154
Ta strona została przepisana.