Miała obie ręce w wodzie, dobyła jedną, i, nie zadając sobie nawet trudu obtarcia, położyła ją od niechcenia wierzchem dłoni na ręku siostrzenicy.
— Acha! — mruknęła. — Tym razem przysłano więc ciebie? Nowa pastorowa jest zbyt wielką damą, by się fatygować do chłopskiej chaty!
Nie rzekła nic ponadto i w głosie jej nie było wcale większej niż zazwyczaj niechęci, ale Maja Liza tym razem nie mogła tego znieść i wybuchnęła płaczem. Być może dlatego tak sobie wzięła do serca opryskliwość ciotki, że właśnie zamierzała prosić o pomoc, a nagle uświadomiła sobie, że nigdy nie zdoła wyznać, z czem przybywa.
Czując, że nie może powstrzymać łez, wpadła w prawdziwą rozpacz. Czyniło ją to wzruszenie zupełnie bezbronną wobec kobiety, nie mającej dla niej odrobiny serca. Łzy płynęły obficie, nie było to parę kropelek łatwych do starcia, ale prawdziwe strumyki, toczące się po policzkach, a w gardle dławiło ją tak, że nie była w stanie rzec słowa.
Litowała się wielce samej sobie.
Płakała z desperacji, iż płacze, a rzecz wiadoma, że gdy aż do tego dojdzie, wówczas niema końca płakania.
Radaby była zaraz wracać do domu, podeszła też do drzwi, ale gdy do nich dotarła, zachwiały się pod nią kolana. Pod samym progiem, w kącie stała niska ławeczka, na nią osunęła się ciężko.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/155
Ta strona została przepisana.