Dotarli z trudem do rozstaja, gdzie stała gospoda brobska.
Tu ujrzeli majorową Samzeliusową, jadącą parokonnemi, krytemi saniami. Dopiero widząc, że majorowa siedzi pod budą, pojęli dobrze, jak straszną jest naprawdę dzisiejsza niepogoda, bowiem majorowa nie bała się dosłownie niczego. Ujrzawszy ich, majorowa wystawiła z pod budy dłoń ściśniętą w pięść, pogroziła im i krzyknęła głosem tak potężnym, że mimo wichru wyraźnie usłyszeli słowa:
— Zabieraj się natychmiast do domu, Marit z Koltorpu! Jakże możesz wychodzić z dziećmi w czasie, kiedy ja sama nawet muszę jechać krytemi sankami!
Ale matka i malec pomyśleli sobie, że dziewczynie dobrze zrobi, gdy jeszcze przez chwilę pomocuje się z wichrem.
Dotarli wreszcie do mostu rzuconego ponad wąskiem ramieniem średniego i górnego Löwenu i tu musieli iść zgarbieni, trzymając się poręczy. Burza szalała w tem miejscu gorzej niźli gdzieindziej, toteż natychmiast zmiótłby ich wiatr na lód, gdyby się jeno wyprostować poważyli.
Po szczęśliwem przejściu mostu, znaleźli się akuratnie na pół drogi do Nyhofu i dziewczyna zaczęła przypuszczać, że może, mimo wszystko zdążą na poczęstunek świętalny.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/16
Ta strona została przepisana.