watnej, zwłaszcza, że wypadnie mu posiedzieć czas pewien. Oświadczył, że przybywa zamówiony umyślnie przez brata swego, zarządcę Henriksbergu, który się spóźnił. Niewiadomo zresztą, o co idzie. Bardzo późną nocą przyniósł mu wiadomość goniec-narciarz, wyruszył zaś w drogę o świcie, mimo wszystko jednak zarządca hut henriksberskich powinien był stawić się przed nim na umówionem miejscu.
Słowa płynęły z jego ust jak woda. Ciotka Małgorzata podeszła doń na powitanie i Maji Lizie wydało się, że jest uradowana, podobnie jak parobcy. Z trudem doszedłszy do słowa, oświadczyła, że może pozostać w izbie, jak długo chce. I tak zresztą przestanie niedługo tędy przejeżdżać, bo otrzyma wysoki urząd, więc chociaż mu złożyła gratulacje, wyraziła jednocześnie żal, że go u tracą wszyscy w tej okolicy.
Uczynił niecierpliwy gest.
— Ach, matko Małgorzato! — zawołał. — Nie wiem doprawdy co czynić! Najchętniej zrzekłbym się wszystkiego! Cóż to u licha! Ach nie, kląć przecież nie wypada plebanowi.
Ten ostatni wykrzyk spowodowany został tem, że spojrzenie jego padło na Maję Lizę. Siedziała spokojnie przez cały czas na ławce i nie zobaczył jej dotąd.
Dziewczyna popadła w wielkie zakłopotanie, gdy spytał:
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/167
Ta strona została przepisana.