Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/17

Ta strona została przepisana.

Ledwie jednak to pomyślała, zjawiła się nagle nowa przeszkoda. Malec nie mógł widocznie znieść straszliwego lodowatego wichru, wiejącego na moście, bo rzucił się zimny jak sopel lodu na ziemię i nie chciał się ruszyć. Matka podniosła go, zaczęła trząść i nacierać, wkońcu podążyła z nim do pierwszego z brzegu domu.
Dziewczyna przelękła się bardzo i pobiegła za matką. Nie wiedziała co ma czynić, uświadamiała sobie tylko, że jeśli braciszek jej zamarznie, to jej to będzie winą. Gdyby nie jej uwaga, byłaby matka niewątpliwie zawróciła do domu.
W domu, do którego weszli, mieszkali bardzo dobrzy ludzie, którzy oświadczyli, że gości nie puszczą, dopóki nie ustanie burza i nie chcieli słuchać o niczem innem. Powiadali też, że prawdziwe mieli szczęście, iż do nich wstąpili, bo gdyby byli szli dalej, choćby tylko do plebanji, zamarzliby na pewno wszyscy troje.
Wydawało się, jakoby matka była uradowana, iż znaleźli się pod dachem. Siedziała uśmiechnięta, spokojna, jakby jej całkiem wyszło z pamięci, że teraz oto właśnie kręcą się w Nyhofie rożny, a z wielkich kotłów, pełnych mięsiwa, zbierają kucharki warzęchami tłuszcz.
Gospodarstwo nagadali się do syta, powtarzając raz po raz, jak to dobrze się stało, że wędrowcy do nich wstąpili, potem zaś przyszło im na myśl zapytać,