Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Trudno im w samej rzeczy było myśleć inaczej! — wtrąciła ciotka.
— Tak, tak, musiał być we mnie jakiś ukryty błąd! Ile razy któryś Fin jechał do szwedzkiego okręgu ze skórami niedźwiedzi, czy kożuchami na targ, otrzymywał zawsze polecenie dowiedzenia się, jak moja sprawa wygląda naprawdę.
Rzekłszy to, zerwał się z krzesła i zaczął znowu wędrówkę po izbie. Do tej chwili musiał czuć oburzenie. Ciotka jednak roześmiała się i spytała, czy wysłańcy doszli do jakichś wiadomości.
— Ach, cóż mogli Usłyszeć? To jeno chyba, żem został na własne żądanie osadzony we Finnerudzie.
Finowie i Finki wiedzieli po latach tyle, co z samego początku. Oczywiście nikomu nie przyszło do głowy, iż młody pastor dlatego właśnie do nich przybył, że są małą, zaniedbaną duchowo i od własnego narodu odciętą grupą ludzi. O nie, w tem tkwić musiało coś innego.
— Ci biedacy nie odznaczają się rozsądkiem, — zauważyła ciotka — nie można ich sądzić zbyt surowo.
— Nakoniec musieli uwierzyć, żem nie uczynił nic złego, dowiedziawszy się o tem ze źródła pewnego absolutnie, ale to ich nie zaspokoiło. Musieli sobie skonstruować własne objaśnienie, czemu tu jestem. Zgodzili się po długich naradach na pogląd, że przy-