byłem jeno po to, by się wprawić w funkcje pastorskie, ale pójdę sobie niezawodnie natychmiast, gdy się jeno oswoję z kazalnicą.
— I w tem się omylili! — rzekła ciotka.
— I w tem także! Od jedenastu lat jestem w Finnerudzie! — krzyknął i roześmiał się krótko. — A do dzisiejszego dnia nie mogą się parafjanie moi uspokoić i medytują ciągle nade mną. W całej wsi niema jednego wykształconego człowieka, więc zrozumieliby, gdybym się użalał na osamotnienie. Rozumieliby również, gdybym się zamknął z książkami w domu i został dziwakiem. Ale zrozumieć nie mogą pastora, który od rana do nocy włóczy się po górach, poprzestaje na obcowaniu z Finami i Finkami, interesuje zbiórką siana po trzęsawiskach, oraz regulacją potoków górskich, a wkońcu chodzi z nimi polować. Nie, takiego pastora zrozumieć nie może nikt!
Liljecrona siadł znowu okrakiem na krześle i obrócił się tak, że patrzył wprost w oczy Maji Lizie. Ale mówił dalej do ciotki.
— Pobywszy lat kilka w Finnerudzie, spróbowałem pewnej niedzieli kazania w języku fińskim. Popłakali się wszyscy w całym kościele ze wzruszenia i, jak długo trwało nabożeństwo, nie podejrzewali mnie o nic. Ale ledwo wyszli z kościoła, wrócili niezwłocznie do swej nawyczki. Co też zamierzał pastor osiągnąć, każąc dziś po fińsku. Udali
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/172
Ta strona została przepisana.