dzień, a przybywając wieczorem użył przebrania. Sam nie myślał o sobie, szło mu wyłącznie o brata.
Stał teraz tam oto i wygrywał chłopskie piosenki i tańce ku uciesze chłopstwa. Zarzekł się wprawdzie muzyki, ale tego za muzykę uznać przecież nie mógł.
Wszystko to powiedział Maji Lizie nie rozum, lecz uczucie poddało jej te myśli. Nie wiedziała też, czy ma radować się, czy płakać.
Jedno kwestji nie ulegało, mianowicie, że mu się spodobała i dlatego urządził spotkanie z bratem. A może zdjęła go jeno litość z powodu, że smutne wiedzie w domu życie? Chciałże jej dać rozsądnego, dzielnego sprzymierzeńca, zdolnego do wyzwolenia z wszelkich trosk i kłopotów?
Tak, tak, sam miał swe wielkie cierpienie, którego przezwyciężyć nie zdoła nic. Ukochana zmarła i nigdy zapomnianą zostać nie mogła. Maja Liza była dlań jeno biedną dziewczyną, płaczącą pod piecem, w chwili gdy ją ujrzał po raz pierwszy i jej to przez dobroć serca chciał zgotować szczęście i zaszczyty.
Podniosła głowę i ogarnęła wszystkich spojrzeniem, nie zbierało jej się teraz na płacz, choć była głęboko wzruszona, myśląc o człowieku, który dla siebie samego niczego już nie żąda od życia.
Rozwarła szeroko oczy, myśl jej pracowała raźno, a serce przepełniały jednocześnie radość i ból.
Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/193
Ta strona została przepisana.