Strona:Selma Lagerlöf - Maja Liza.djvu/20

Ta strona została przepisana.

Stała u okna, a w sercu jej kotłowały najrozmaitsze uczucia. Pomiędzy innemi pragnęła przez chwilę, by burza rzuciła się z całą siłą na gościnny dom, rozniosła go na wszystkie strony, a ona mogła wyjść na świat.
Ach... cóż to się dzieje, przemknęło jej przez myśl! Patrząc na brzozy, spostrzegła rzecz zgoła dziwną, oto chwiały się one z każdą chwilą coraz to mniej, tak że wydało jej się, iż cichnie hałas i łomot, a śmieci i słoma nie latają już w powietrzu.
Dziewczyna nie wiedziała, czy ma wierzyć własnym oczom, ale tak było w istocie. Na polu uspokoiło się wszystko nagle do tego stopnia, że długie witki brzóz ledwo lekko drżały.
Gospodarze nie zauważyli tego i bawili się z chłopczyną, aż musiała ich zawiadomić, że burza ustała.
Zdziwili się ogromnie oboje i wyrazili żal, że nie stało się to trochę wcześniej, bo w takim razie dzieci byłyby zdążyły również na ucztę. Wiedzieli dobrze i przyznawali ochotnie, że siedzenie bez celu przez tyle godzin w obcym domu nie ma w sobie nic zachwycającego.
Dziewczyna wysłuchała do końca, a potem powiedziała, że gdyby jej pozwolono, doszłaby teraz razem z bratem do Nyhofu. Gościniec biegnie prosto, jak strzelił, zabłądzić tedy nie może, a w biały dzień nie stanie im się przecież nic złego.